Nie powiem nic odkrywczego, stwierdzając, że z edukacją jest źle. Różnią się natomiast zdania na temat tego, dlaczego jest źle. W dzisiejszym wpisie przedstawię moją analizę stanu obecnego, a w następnym spróbuję zaproponować jakieś rozwiązania.
Zarzutów mam wiele. Alvin Toffler w swojej książce "Szok przyszłości" zauważył, że obecna edukacja nie zmieniła się praktycznie od czasów rewolucji przemysłowej. I mimo, że od czasu, kiedy to pisał minęło ponad 40 lat, jego słowa pozostają aktualne. Szkoła jest fabryką. Fabryką nastawioną na to, aby przerobić jak największą ilość materiału-dzieci w gotowe produkty - i to tak, aby na tym nie stracić. I stąd właśnie biorą się moje zarzuty.
1. Przepełnione klasy. Czy naprawdę komukolwiek wydaje się, że w trzydziestoosobowej klasie da się efektywnie uczyć? Owszem, da się efektywnie przeciskać przez formę (pozostając przy fabrycznych metaforach). Da się efektywnie niszczyć indywidualność. Ale czy to powinno być celem edukacji?
Nauczycieli nam nie brakuje, można by tworzyć mniejsze klasy, bądź organizować lekcje tak, aby obecnych było na niej dwóch nauczycieli. Jest tylko jeden mały problem, to się nie opłaca. A przecież pieniądz jest ważniejszy niż człowiek.
2. Testy. Są niewątpliwie najłatwiejszą formą sprawdzania wiedzy. Problem w tym, że tej wiedzy nie sprawdzają. O umiejętnościach nawet nie wspominając, chyba że za niezwykle ważną uznamy umiejętność rozwiązywania testów. Co więcej, nauczycielom nie wystarcza, że zamiast czytać długie wypracowania mogą sprawdzać, czy uczniowie pozaznaczali literki w odpowiedniej kolejności i często wykorzystują ten sam test przez kilka lat, czy też w klasach równoległych. Dochodzi wówczas do niedorzecznej sytuacji, gdy testy sprawdzają umiejętności interpersonalne uczniów - jeśli zaprzyjaźnisz się z kimś ze starszego rocznika bądź z innej klasy, będziesz doskonale radzić sobie z testami. Nie można jednak winić za to nauczycieli - są oni produktami systemu tak samo, jak cała szkoła, i dopóki system się nie zmieni, nie będą mieli oni zbyt wiele możliwości, aby zmienić coś samemu.
3. System kształcenia nauczycieli. Człowiek idzie na na studia, bo jest zafascynowany daną dziedziną. Marzy o jakiejś pracy, ale nie znajduje zatrudnienia, więc robi przygotowanie pedagogiczne i zostaje nauczycielem. Mając zbyt niewielką wiedzę pedagogiczną, aby być dobrym nauczycielem.
4. System oceniania. Znów wracając do fabrycznych porównań - nie liczy się jakość edukacji, ale jakość produktu, wyrażona w ocenach na świadectwie. Oceny te jednak nie informują o wiedzy czy umiejętnościach. Informują tylko o ilości osób lepszych i gorszych, informują o pozycji względem innych. Umacniają konkurencyjność - podstawową cechę w kapitalizmie. Przygotowują do wyścigu szczurów w dorosłym życiu.
Zastanówmy się, co właściwie mierzą oceny, za co otrzymuje się dobre oceny. Znam osoby, które mimo ogromnej wiedzy, dostawały trójki, oraz osoby o wiedzy niewielkiej, mające prawie same piątki. Jaka była pomiędzy nimi różnica? Zdolność przystosowawcza. Piątkowicze chętnie wchodzą w formę, są mili, robią to, czego się od nich oczekuje. Uczniowie przeciętni nie dają się w tę formę wcisnąć, nie rezygnują ze swojego indywidualizmu, wybierają postawy nonkonformistyczne. Nie mówię, że to jest zasadą. Nie mówię, że to źle mieć dobre oceny. Mówię tylko, że ocenianie wartości człowieka na podstawie cyferek w dzienniku jest ogromnie niesprawiedliwe.
Niesprawiedliwe, ale w kontekście szkoły jako fabryki całkowicie logiczne. Każda fabryka powinna, przynajmniej z założenia, produkować coś, co jest przydatne. A dla dążącego do samozachowania systemu, przydatni są łatwo przystosowujący się, akceptujący kulturowe cele i środki konformiści. Buntownicy i nonkonformiści przydatni nie są, wręcz przeciwnie, mogą systemowi zagrażać, więc należy albo siłą przerobić ich na przydatne produkty, albo przekonać, że nie mają żadnej wartości. Tylko dlaczego czyni się to pod przykrywką oceniania wiedzy i umiejętności?
5. Program nauczania. Przeładowany niepotrzebnymi informacjami, które zapomina się tuż po zakończeniu edukacji. W czasach, gdy wszelkie informacje mamy na wyciągnięcie ręki, uczenie się ich na pamięć nie ma najmniejszego sensu. Co więcej, powoduje ono niechęć do nabywania wiedzy - i jako skutek mamy studentów, którzy, przynajmniej z założenia, uczą się tego, co ich interesuje, ale ściągają na egzaminach.
Mogłabym tak moje zarzuty wymieniać dalej, ale nie sądzę, aby było to konieczne. Wniosek nasuwa się jeden - edukacja potrzebuje zmian.