niedziela, 10 maja 2015

Wielka Brytania protestuje

7 maja w Wielkiej Brytanii odbyły się wybory parlamentarne. Ku zaskoczeniu wszystkich wygrała rządząca do tej pory Partia Konserwatywna, otrzymując wystarczającą ilość mandatów, aby utworzyć rząd samodzielnie.
Konserwatyści planują kontynuować politykę cięć, praktycznie zdemontować publiczną służbę zdrowia, a nawet odwołać Human Rights Act (który to dokument, biorąc pod uwagę, że Wielka Brytania nie ma konstytucji, jest jedynym gwarantem podstawowych praw człowieka).
Ludzie wyszli na ulice. Wczoraj rozpoczęły się protesty w Londynie. Inne miasta przygotowują się do protestów.
Główne media albo nie informują o protestach, albo znacznie umniejszają ich wagę.

Źródła zdjęć:
  • http://milifandom.tumblr.com
  • http://just-walking-disasters.tumblr.com
  • http://beatrice-prior-eaton.tumblr.com

wtorek, 17 marca 2015

Czy naprawdę jest lepiej?

Wczoraj rozmawiałam z rodzicami i, jak to często bywa, tato próbował mnie przekonać, że kapitalizm nie jest wcale taki zły. Spytałam go, czy czegoś mu brakowało, gdy był w moim wieku. Odpowiedział, że miał tylko dwie pary spodni, a w jednym swetrze chodził przez cały tydzień. To było najgorsze. Za mało, według jego obecnych standardów, ubrań.

Wyjaśniając: mój tato pochodzi z wielodzietnej rodziny, mieszkał na wsi. Uczył się w szkole z internatem. Czy teraz dzieci z wiejskich rodzin wielodzietnych mogą sobie pozwolić na naukę w szkole z internatem? Na pewno mniejsza ilość, niż kiedyś.

Obecnie zarówno ja, jak i, jak podejrzewam, znaczna większość moich czytelników (jeśli nie wszyscy!), posiadamy więcej niż dwie pary spodni i jeden sweter. Ale czy jest lepiej? Czy naprawdę jest lepiej, gdy liczba bezdomnych wzrasta? Wiem, że W PRLu bezdomność również istniała, ale problem ten dotyczył głównie osób uzależnionych od narkotyków, bądź takich, które same wybierały taki styl życia. Dziś mamy coraz więcej osób bezdomnych, które po utracie pracy nie są w stanie spłacać kredytu, czy płacić czynszu i zostają eksmitowane - a raczej, wyrzucane na bruk. Czy jest lepiej, gdy okołu 7,5% Polaków żyje poniżej minimum egzystencji? Dla przypomnienia - minimum to wynosi około 500 zł. Czy jest lepiej, gdy wartość najczęściej otrzymywanej pensji spada, ale udajemy, że wszystko jest w porządku, bo przecież średnia wzrasta? Czy naprawdę jest lepiej?

Mamy więcej ubrań, mamy ogromne telewizory, dzieci mają fantastyczne zabawki (oczywiście, co kilka miesięcy nowe są na topie, bo przecież konsumpcja musi wzrastać).

Osobiście, wolałabym jednak mieć pewność, że po studiach znajdę pracę, taką pewną, z umową o pracę, a nie ze śmieciówką. Wolałabym mieć pewność, że będę miała gdzie mieszkać. Wolałabym, aby w szkole moich przyszłych/potencjalnych dzieci był dentysta. Wolałabym współpracę zamiast konkurowania. Wolałabym czuć się bezpiecznie. Wolałabym, aby wszystkich było stać na jedzenie. Wolałabym, aby wszyscy mieli gdzie mieszkać.

Nie mówię, że w PRLu było perfekcyjnie, nie było. Mówię tylko, że argumenty typu "miałem dwie pary spodni", "tylko jedna osoba w całym bloku miała kolorowy telewizor" (a przecież jeszcze piętnaście lat temu tylko nieliczni posiadali komputer!) są - gdy pomyślimy o ludziach, których nie stać na jedzenie - niedorzeczne.

niedziela, 8 marca 2015

O kandydaturze Wandy Nowickiej

Znów powracam, znów po długiej przerwie i znów omówię program kolejnego kandydata w wyborach prezydenckich. A raczej kolejnej kandydatki, gdyż swój start już jakiś czas temu ogłosiła Wanda Nowicka.

Przez dosyć długi czas od ogłoszenia tej kandydatury, nie mogłam znaleźć żadnego programu. Dopiero kilka dni temu, na stronie Unii Pracy, z której ramienia startuje pani Nowicka, pojawił się dokument, w którym możemy zapoznać się z założeniami programowymi kandydatki.

Cały program opiera się na trzech filarach, zatytułowanych: praca, równość i solidarność. I tak, w punkcie dotyczącym pracy, mamy wymienione dążenie do całkowitej likwidacji bezrobocia, premiowanie pracodawców bez umów śmieciowych, czy bardzo ciekawy postulat - prawo do wcześniejszej o 2 lata emerytury dla kobiet, za każde wychowane dziecko. Punkt równość porusza takie tematy, jak równość płci, świeckość państwa, czy równość w dostępie do służby zdrowia, niezależnie od zamożności. W ostatnim punkcie przeczytać możemy zarówno o solidarności społecznej, jak i o integracji europejskiej.

Brzmi to pięknie. Hasła są niewątpliwie lewicowe,co mnie cieszy. Pytanie tylko, czy ta kandydatura ma sens. Mamy już przecież inną lewicową kandydatkę, Annę Grodzką. Przy obecnym stanie polskiej lewicy, przy tak ogromnym rozdrobnieniu i (niestety!) niskim poparciu, wysuwanie kolejnej kandydatury odnoszącej się do praktycznie tych samych haseł, jest nie tylko nierozsądne, ale nawet, powiedziałabym, szkodliwe. Nieco ironicznie w tym kontekście brzmi wypowiedź pani Nowickiej: "Musimy rozpocząć budowę nowego projektu lewicowego ponad podziałami jeszcze raz. Projektu, który będzie łączył, a nie dzielił". Problem w tym, że już dwa inne środowiska podjęły działania na rzecz jednoczenia polskiej lewicy - pierwsza była Nowoczesna Lewica pod kierunkiem Anny Grodzkiej, Jana Hartmana i Małgorzaty Marenin, później propozycja Piotra Ikonowicza, odnośnie której nie podjęto, jeśli się nie mylę, jeszcze żadnych działań. No, ale przecież dwa środowiska próbujące zjednoczyć lewicę to za mało, potrzebne jest jeszcze trzecie.

Wracając jednak do programu - są to, niezwykle ładne, ale jednak tylko hasła. Trochę za mało, tym bardziej, że kandydatura została ogłoszona już jakiś czas temu. Mój głos zostaje więc przy Annie Grodzkiej. Ciekawa jestem natomiast, czy pani Nowickiej uda się zebrać wymaganą liczbę podpisów.

A co do podpisów - małe ogłoszenie dla czytelników ze Szczytna: jeśli ktoś chciałby się podpisać na liście poparcie dla Anny Grodzkiej, proszę o kontakt.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Kandydatura Anny Grodzkiej w wyborach prezydenckich

Już powoli przyzwyczajałam się do myśli, że w tegorocznych wyborach prezydenckich przyjdzie mi oddać głos nieważny. Nic nowego, z moimi poglądami ciężko znaleźć kogoś, na kogo można z pełnym przekonaniem oddać głos. Tymczasem swoją kandydaturę ogłosiła osoba o niewątpliwie lewicowych poglądach, pani Anna Grodzka.

Postanowiłam znaleźć więc jakieś wypowiedzi pani Grodzkiej na temat jej programu wyborczego i je przeanalizować.

We wszystkich tych wypowiedziach przeważa krytyka dzisiejszego kapitalizmu i rządów "niewidzialnej ręki rynku". Pani Grodzkiej nie podoba się również fakt, iż polskie przedsiębiorstwa są tylko outsourcerem usług dla wielkich korporacji, które z kolei unikają płacenia podatków. Pozwolę sobie tutaj zacytować fragment tego wywiadu:
"Wolny rynek, w naszych realiach, oznacza najczęściej gospodarczy Dziki Zachód, bezprawie, a nie konkurencyjną gospodarkę. Oznacza utrwalanie hierarchicznej struktury gospodarczej, w której drapieżnikami są korporacyjni giganci, a ich pożywieniem lokalni przedsiębiorcy i wyzyskiwani pracownicy. Neoliberalną filozofię przeniesiono także na stosunki społeczne.[...]Chciałabym, żeby wielkie korporacje płaciły w Polsce uczciwie podatki. Skoro korzystają z naszych zasobów: pracy wykształconych ludzi i publicznej infrastruktury, niech uczciwą część zysków zostawiają u nas. Niezapłacone przez wielkie korporacje zyski ekonomiści szacują na kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie. Dopilnowanie rzetelnego płacenia podatków jest możliwe poprzez stworzenie i egzekucję przepisów antytransferowych i utrudnianie tak zwanej optymalizacji finansowej. Te środki można przeznaczyć na podniesienie kwoty wolnej od podatku PIT (bo gros podatków w Polsce płacą najmniej zamożni) i podniesienie płacy minimalnej, za którą dzisiaj niepodobna utrzymać rodziny."

Pani Grodzka zwraca także uwagę na kwestię przestrzegania w Polsce praw człowieka. A raczej kwestię ich nieprzestrzegania, na przykład w stosunku do osób niepełnosprawnych. Krytykuje ona także fakt, iż Polska nie przyjęła jednego z dokumentów prawa międzynarodowego, gwarantującego prawa socjalne.

Co mi się szczególnie podoba, to propozycja aktywnej prezydentury. Prezydenta korzystającego ze swojej inicjatywy ustawodawczej, prezydenta zdecydowanego, nie bojącego się wypowiadać, potrzebujemy, więc bardzo jestem zadowolona z faktu, iż pani Grodzka o tym wspomniała. Jakże miła byłaby to odmiana po człowieku-widmo, jak żartobliwie określiła obecnego prezydenta moja koleżanka.

Ponadto pani Grodzka postuluje rzeczywisty wpływ społeczeństwa na władzę, co również mi się oczywiście podoba. Tym bardziej nie rozumiem stanowiska Demokracji Bezpośredniej, która postanowiła (mimo propozycji współpracy ze strony pani Grodzkiej) wystawić własnego kandydata.

Podsumowując - mamy więc krytykę kapitalizmu, mamy postulaty socjalne, mamy zwracanie uwagi na istotne kwestie. Ja jednak w 100% zadowolona nie jestem, gdyż wolałabym nawet bardziej lewicowe, zwracające się nie w stronę "trzeciej drogi", ale w stronę socjalizmu, postulaty. (Mam jednak świadomość, że kandydata, który by w pełni reprezentował moje poglądy, nie będzie jeszcze przez co najmniej piętnaście lat, a pewnie i dłużej.) Niezależnie jednak od tych drobnych różnic, zamierzam na panią Annę Grodzką zagłosować. Powiedzmy sobie szczerze: jest to jedyna rzeczywiście lewicowa kandydatura.

środa, 28 stycznia 2015

Znów o podatkach

Tak jak zapowiadałam, dziś znów ponarzekam na podatki. A w obecnym systemie podatkowym, poza wysokością kwoty wolnej od podatku (o czym pisałam tutaj), nie podoba mi się wiele rzeczy.

Podobno stawki podatku dochodowego od osób fizycznych (PIT) są w Polsce progresywne. Dlaczego podobno? Bo tylko nieliczni, naprawdę nieliczni (w 2013 r. 2,31% podatników) płacą wyższą stawkę, która wynosi obecnie 32%. Cała reszta płaci 18%. Mamy więc zakamuflowany podatek liniowy, umacniający nierówności społeczne. Co więc proponuję w zamian? No cóż, nie jestem specjalistą, więc nie podam dokładnych stawek i kwot, od jakich miałyby obowiązywać. Natomiast z całą pewnością mogę powiedzieć: uważam, że powinno się wprowadzić co najmniej cztery stawki podatkowe, w tym 50% dla najbogatszych.

Mam też problem z podatkiem od spadków i darowizn. Mamy trzy grupy podatkowe, a zaliczenie do każdej z nich zależy od tego, kim osoba, od której otrzymujemy spadek bądź darowiznę jest. I tak - do grupy pierwszej należą najbliższe osoby, jak małżonek, rodzice, rodzeństwo, do grupy drugiej zaliczymy dalszą rodzinę, na przykład rodzeństwo rodziców lub dzieci rodzeństwa, natomiast w grupie trzeciej znajdują się pozostałe osoby. Jest to dosyć skomplikowane i nie jestem pewna, czy potrzebne. W każdym razie, zależnie od grupy, kształtuje się wysokość stawki podatkowej, co zostało przedstawione w poniższej tabeli.


Zaczyna się bardzo dobrze - wraz z wzrastającą wartością spadku bądź darowizny, wzrasta stawka podatkowa. Ale, nie wiedzieć dlaczego, nagle ta progresja się zatrzymuje. I niezależnie od tego, czy otrzymaliśmy 21 000 zł czy 121 000 zł, od nadwyżki ponad 20 556 zł, zapłacimy taki sam procent podatku, co jest wysoce niesprawiedliwe.

Brakuje mi jeszcze podatku od luksusu, który nie dość, że powinien być odpowiednio wysoki, to jeszcze powinien wzrastać, jeśli ktoś nabywa któryś z kolei ogromny dom czy drogi samochód.

Oczywiście, to co postuluję w odniesieniu do podatku od spadków i darowizn i podatku od luksusu, to tylko półśrodki. Ucieszyłabym się niezmiernie, gdyby powstał zakaz posiadania dwóch i więcej domów i gdyby zniesiono dziedziczenie, mam jednak świadomość, ze to nie nastąpi tak szybko...

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Dlaczego państwo nie powinno pomóc frankowcom

W sobotę frankowcy wyszli na ulicę domagając się pomocy od państwa. Wspaniałomyślnie mówią, że nie chcą dopłat do kredytów, a jedynie pomocy w renegocjacji warunków umów z bankami a także natychmiastowego wstrzymania wszelkich egzekucji z tytułu takich kredytów, natychmiastowego usunięcia wszelkich zapisów i klauzul niedozwolonych z umów kredytowych oraz przewalutowania wszystkich kredytów denominowanych we frankach po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu.

Racjonalne postulaty? Otóż nie bardzo. Po pierwsze, banki nie zgodzą się renegocjację warunków, przede wszystkim dlatego, że dbają o własne zyski, ale również dlatego, że kredyty walutowe polegają na ryzyku. Zdaję sobie sprawę z tego, że banki do takich kredytów namawiały. Powiedzmy sobie jednak szczerze - jeśli ktoś nie ma zdolności kredytowej na kredyt w złotówkach, to powinno być pewną wskazówką - nie, że należy wziąć kredyt we frankach, ale, że mieszkanie czy samochód, czy cokolwiek innego, na co bierze się kredyt jest zwyczajnie za drogie.

Nie chcąc jednak zbytnio zbliżyć się do liberalnej retoryki, w myśl której państwo nie powinno pomagać nikomu, muszę przypomnieć, że frankowcy to w większości ludzie zamożni. Według danych GUS, około 60% z nich zarabia powyżej 4000 zł miesięcznie. Biorąc pod uwagę, że około 80% Polaków zarabia mniej niż 3,5 tysiąca miesięcznie, łatwo zauważyć, że problem kredytów walutowych dotyczy przede wszystkim najbogatszych 20% społeczeństwa. Około 22% frankowców zarabia więcej niż 8 tysięcy miesięcznie, a więc należy do 3% najbogatszych Polaków.

Aby było ciekawiej, wklejam kilka wypowiedzi osób z kredytem walutowym.
"Powiem tak, przed kredytem żyliśmy jak ludzie: narty, urlop w Toskanii, obiad w restauracji. Po kredycie budzimy się właściwie tylko po to, by pracować, i to od piątej rano."
"Już teraz po wiadomości o wzroście franka zrezygnowaliśmy z wyjazdu na narty. O wakacjach nawet nie myślimy. Do tej pory staraliśmy się korzystać z życia: kino, teatr, siłownia, dla mnie zajęcia z jogi. Żadnej z tych rzeczy w lutym nie zrealizujemy. Boję się wydać te 150 zł na karnet, bo nie wiem, kiedy te pieniądze mi się przydadzą. To może się wydawać śmieszne przy naszych zarobkach, razem mamy jakieś 14 tys. zł netto, ale jak się ma dwójkę dzieci na utrzymaniu, to nie ma co ryzykować."
"W rozmowach o kredycie ludzie zawsze pytają, a jakie to ja mieszkanie sobie postanowiłam kupić, ile ono ma metrów, i czy musiało być aż takie duże. Ma 110 metrów, ale mnóstwo miejsca zajmują schody, więc tej przestrzeni się nie czuje."

Czy oni zasługują na jakąkolwiek pomoc od państwa? Czy nie powinno się raczej pomagać ludziom, którzy rzeczywiście takiej pomocy potrzebują?



cytaty pochodzą z wybocza.biz i natemat.pl

niedziela, 25 stycznia 2015

Polityka narkotykowa

Zgodnie z danymi Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii liczba Polaków uzależnionych od opioidów systematycznie spada, oscylując obecnie w granicach 4-7 przypadków na 10000 osób. Niewiele - zdawać by się mogło. Jednak po wykonaniu odpowiednich obliczeń, okazuje się, że problemem tym dotkniętych jest około 20000 osób. Dwadzieścia tysięcy ludzi, którymi społeczeństwo niezbyt się przejmuje. Nadal bardzo często wyrażamy głęboko niehumanitarne i wręcz szkodliwe poglądy, mówiąc, że osoby uzależnione od narkotyków są same sobie winne, więc dlaczego teraz mamy im pomagać. Zgodzić się z tym można jedynie po zignorowaniu wpływu, jaki na zachowanie ludzi ma środowisko, w którym żyją. Taki indeterminizm był modny w XVIII wieku. Może już czas odrzucić te poglądy?

Inny poglądem, który należało by odrzucić jest ten o skuteczności terapii opartej na abstynencji. Jak mówi Jacek Charmast, koordynator Biura Rzecznika Praw Osób Uzależnionych: "W 30 ośrodkach największej polskiej organizacji terapię kończy ok. 300- 400 osób rocznie, z czego połowa w ciągu roku zapewne wraca do narkotyków. [...] Nasze placówki zorientowane na abstynencję mają wyniki niewiele lepsze od zjawiska tzw. samowyleczeń. Gdy porównywaliśmy w 2006 dane z 30 placówek stacjonarnych, w 1/3 ośrodków na jednego terapeutę przypadało 0,8 pacjenta kończącego program. Ale znamy przecież setki pacjentów, którzy kończyli program wielokrotnie."

Programy abstynencyjne nie działają i znaczna większość krajów europejskich zwraca się ku terapii substytucyjnej. Tymczasem w Polsce programem takim objętych jest (wg danych Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii) 10% uzależnionych od opioidów. Mamy obecnie 31 programów leczenia substytucyjnego. Znajdują się one przede wszystkim w dużych miastach. Jest to kompletnie nielogiczne. Chcielibyśmy, aby osoba podejmująca leczenie, znalazła sobie pracę i poprawiła swoje warunki życiowe, ale jak ma tego dokonać, jeśli musi jeździć do miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, aby dostać lek? Skąd ma w ogóle wziąć pieniądze na dojazdy? Nic dziwnego, że nielegalny handel metadonem kwitnie...

Problemem jest także brak punktów wymiany igieł. Według Fundacji Redukcji Szkód, działa obecnie trzynaście takich programów - znów przede wszystkim w dużych miastach.

Nie od dziś wiadomo, że terapia substytucyjna oraz zapewnianie sterylnego sprzętu do iniekcji powoduje zmniejszanie się liczby zakażeń HIV, wirusowym zapaleniem wątroby oraz innych infekcji. Punkty wymiany igieł są znacznie tańsze niż leczenie chorób związanych z używaniem niesterylnego sprzętu.

Nie zmienimy jednak tej sytuacji, nie zmieniwszy wcześniej niezwykle szkodliwej represyjnej polityki narkotykowej, polegającej na zapełnianiu więzień osobami, które potrzebują pomocy medycznej.