poniedziałek, 19 stycznia 2015

Czy zmiany w kodeksie drogowym mają sens?

Podobno PO chce pokazać, że coś jednak robi i w tym celu zamierza wprowadzić pewne zmiany w taryfikatorze mandatów. Czas najwyższy, bo obecne stawki wymiar odstraszający mogłyby głównie mieć dla młodych ludzi, którzy jeszcze nie zarabiają, ale prawo jazdy już posiadają. Z moich obserwacji wynika jednak, że niezbyt to odstraszanie działa, bo i tak - przynajmniej ci, których znam - jeżdżą jak szaleni.

Większym problemem jest jednak to, że, niezależnie od tego, czy ktoś przekracza prędkość po raz pierwszy czy po raz dziesiąty, kwota, jaką będzie musiał zapłacić jest taka sama. Posłowie proponują więc, aby za czwartym i kolejnym razem mandat był wyższy o 50%. Wychodząc z założenia, że każdy ma prawo popełnić błąd, ale ten sam błąd popełniany po raz kolejny jest już świadomą decyzją, tę zmianę popieram.
Podoba mi się również pomysł, aby kary za przewinienia popełniane w terenie zabudowanym były znacznie wyższe od tych popełnionych w terenie niezabudowanym.

Nie może być jednak tak różowo - projekt idealny nie jest, wręcz przeciwnie ma jedną bardzo poważną wadę. Otóż posłowie wymyślili sobie, aby stawki liczone były na podstawie średniej krajowej pensji - i tak za przekroczenie o 11-20 km/h będzie należał się mandat w wysokości 3% średniej pensji, o 21-30 km/h - 5%, o 31-40 km/h – 9%, o 41-50 km/h – 14%, 50 km/h i więcej - 20%.

Biorąc pod uwagę, że około 80% społeczeństwa zarabia mniej niż wynosi średnia krajowa, dojść można do wniosku, iż jest to pomysł wręcz absurdalny. Dla osoby o niskim dochodzie kara za jednorazowe przekroczenie prędkości - jeden błąd - będzie na tyle wysoka, że poważnie zaburzy domowy budżet. Natomiast osoby, dla których obecne kary są niskie, nadal będą śmiać się z widniejącej na mandacie kwoty.

No tak - powie krytyczny czytelnik - narzekać to każdy potrafi, ale zaproponować coś innego już ciężko. Tymczasem ja uważam, że pomysł miałby ręce i nogi, gdyby kwota mandatu była liczona nie od średniej krajowej, a od rzeczywistych zarobków osoby popełniającej wykroczenie. Wówczas taka kara nawet dla tych majętnych coś by znaczyła, jednocześnie nie będąc niesprawiedliwą dla pozostałych. Zdaję sobie sprawę, że procedura byłaby nieco bardziej skomplikowana, ale sądzę, że potencjalne korzyści przewyższają potencjalne niedogodności.

Co jednak z osobami, które nie mają dochodu? Dotyczy to głównie, wspomnianych już przeze mnie, młodych ludzi, którzy jeszcze nie pracują. Dlaczego więc, zamiast karać finansowo de facto ich rodziców, nie zmienić w tym wypadku mandatu na prace społeczne?

Na koniec jeszcze kilka słów o karaniu za jazdę bez uprawnień. Nie odkryję Ameryki, mówiąc, że obecna kara w wysokości 500 zł jest dla wielu śmieszna - do takiego stopnia, że wolą jeździć bez prawa jazdy i od czasu do czasu płacić mandat, niż pójść na kurs. A gdyby tak zabierać tym osobom samochody? Przecież i tak, nie mając uprawnień, ich nie potrzebują...


2 komentarze:

  1. Mandaty w oparciu o realne dochody człowieka, ok fajny pomysł. Ja bym pomyślał nad tym aby ponadto wprowadzić pewne stopniowanie kwoty mandatów. Na przykład za pierwsze wykroczenie dajmy na to zapłace te 500 zł, za drugie kwota wzrasta o 20%, za trzecie powiększamy drugie o kolejne 20% i tak dalej. Wtedy moze by sie zastanowili dwa razy zanim coś by się stało.
    Dla młodych bez kasy prace społeczne? Ok, jak najbardziej za. W ogóle częściej bym stosował tą forme kary, szczególnie dla młodych ludzi.

    OdpowiedzUsuń