środa, 21 stycznia 2015

O systemie edukacji - część 1.

Nie powiem nic odkrywczego, stwierdzając, że z edukacją jest źle. Różnią się natomiast zdania na temat tego, dlaczego jest źle. W dzisiejszym wpisie przedstawię moją analizę stanu obecnego, a w następnym spróbuję zaproponować jakieś rozwiązania.

Zarzutów mam wiele. Alvin Toffler w swojej książce "Szok przyszłości" zauważył, że obecna edukacja nie zmieniła się praktycznie od czasów rewolucji przemysłowej. I mimo, że od czasu, kiedy to pisał minęło ponad 40 lat, jego słowa pozostają aktualne. Szkoła jest fabryką. Fabryką nastawioną na to, aby przerobić jak największą ilość materiału-dzieci w gotowe produkty - i to tak, aby na tym nie stracić. I stąd właśnie biorą się moje zarzuty.

1. Przepełnione klasy. Czy naprawdę komukolwiek wydaje się, że w trzydziestoosobowej klasie da się efektywnie uczyć? Owszem, da się efektywnie przeciskać przez formę (pozostając przy fabrycznych metaforach). Da się efektywnie niszczyć indywidualność. Ale czy to powinno być celem edukacji?
Nauczycieli nam nie brakuje, można by tworzyć mniejsze klasy, bądź organizować lekcje tak, aby obecnych było na niej dwóch nauczycieli. Jest tylko jeden mały problem, to się nie opłaca. A przecież pieniądz jest ważniejszy niż człowiek.

2. Testy. Są niewątpliwie najłatwiejszą formą sprawdzania wiedzy. Problem w tym, że tej wiedzy nie sprawdzają. O umiejętnościach nawet nie wspominając, chyba że za niezwykle ważną uznamy umiejętność rozwiązywania testów. Co więcej, nauczycielom nie wystarcza, że zamiast czytać długie wypracowania mogą sprawdzać, czy uczniowie pozaznaczali literki w odpowiedniej kolejności i często wykorzystują ten sam test przez kilka lat, czy też w klasach równoległych. Dochodzi wówczas do niedorzecznej sytuacji, gdy testy sprawdzają umiejętności interpersonalne uczniów - jeśli zaprzyjaźnisz się z kimś ze starszego rocznika bądź z innej klasy, będziesz doskonale radzić sobie z testami. Nie można jednak winić za to nauczycieli - są oni produktami systemu tak samo, jak cała szkoła, i dopóki system się nie zmieni, nie będą mieli oni zbyt wiele możliwości, aby zmienić coś samemu.

3. System kształcenia nauczycieli. Człowiek idzie na na studia, bo jest zafascynowany daną dziedziną. Marzy o jakiejś pracy, ale nie znajduje zatrudnienia, więc robi przygotowanie pedagogiczne i zostaje nauczycielem. Mając zbyt niewielką wiedzę pedagogiczną, aby być dobrym nauczycielem.

4. System oceniania. Znów wracając do fabrycznych porównań - nie liczy się jakość edukacji, ale jakość produktu, wyrażona w ocenach na świadectwie. Oceny te jednak nie informują o wiedzy czy umiejętnościach. Informują tylko o ilości osób lepszych i gorszych, informują o pozycji względem innych. Umacniają konkurencyjność - podstawową cechę w kapitalizmie. Przygotowują do wyścigu szczurów w dorosłym życiu.
Zastanówmy się, co właściwie mierzą oceny, za co otrzymuje się dobre oceny. Znam osoby, które mimo ogromnej wiedzy, dostawały trójki, oraz osoby o wiedzy niewielkiej, mające prawie same piątki. Jaka była pomiędzy nimi różnica? Zdolność przystosowawcza. Piątkowicze chętnie wchodzą w formę, są mili, robią to, czego się od nich oczekuje. Uczniowie przeciętni nie dają się w tę formę wcisnąć, nie rezygnują ze swojego indywidualizmu, wybierają postawy nonkonformistyczne. Nie mówię, że to jest zasadą. Nie mówię, że to źle mieć dobre oceny. Mówię tylko, że ocenianie wartości człowieka na podstawie cyferek w dzienniku jest ogromnie niesprawiedliwe.
Niesprawiedliwe, ale w kontekście szkoły jako fabryki całkowicie logiczne. Każda fabryka powinna, przynajmniej z założenia, produkować coś, co jest przydatne. A dla dążącego do samozachowania systemu, przydatni są łatwo przystosowujący się, akceptujący kulturowe cele i środki konformiści. Buntownicy i nonkonformiści przydatni nie są, wręcz przeciwnie, mogą systemowi zagrażać, więc należy albo siłą przerobić ich na przydatne produkty, albo przekonać, że nie mają żadnej wartości. Tylko dlaczego czyni się to pod przykrywką oceniania wiedzy i umiejętności?

5. Program nauczania. Przeładowany niepotrzebnymi informacjami, które zapomina się tuż po zakończeniu edukacji. W czasach, gdy wszelkie informacje mamy na wyciągnięcie ręki, uczenie się ich na pamięć nie ma najmniejszego sensu. Co więcej, powoduje ono niechęć do nabywania wiedzy - i jako skutek mamy studentów, którzy, przynajmniej z założenia, uczą się tego, co ich interesuje, ale ściągają na egzaminach.

Mogłabym tak moje zarzuty wymieniać dalej, ale nie sądzę, aby było to konieczne. Wniosek nasuwa się jeden - edukacja potrzebuje zmian.


7 komentarzy:

  1. W zasadzie pod każdym punktem mogę się śmiało podpisać, nic nowego co? Jak my się ze sobą często zgadzamy
    Przepełnione klasy to oczywistość raczej. Nie ma możliwości aby w grupie 30 dorastajacych dzieciakow stworzyć atmosfere sprzyjającą nauce. Z doswiadczenia wiem że minimum 75% grupy ma gdzieś przedmiot zajęć, a pozostała część prędzej czy poźniej dołączy do nich. Co bardzo mi się nie podobało w takiej sytuacji to niemożność traktowania klasy jako zbioru jednostek niezależnych, a właśnie jako jednego dużego organizmu. Zawsze byłem zwolennikiem indywidualnego podejścia do ucznia co miało by większe szanse aby zaowocować czymś wiecej niż stworzeniem produktu według odgórnego schematu. Nauczyciel majac kilka osób w grupie podczas zajeć może dotrzeć do każdego z nich w odpowiedni sposób.... ale do tego trzeba odpowiednich kwalifikacji.... czego wielu nauczycieli nie ma. Ktoś to ma tak duży wpływ na kształt społeczeństwa w przyszłości powinien być kimś takim z powołania jak się potocznie mówi a nie odrzutem z innych marzeń. Mówiłem też o skróceniu dnia zajęć, z kilkoma przedmiotami obowiązowymi a z resztą jako fakultety do wyboru. Co by mogło skutkować tym ze na zajecia beda chodzic ludzie w mniejszym bądź większym stopniu ale zainteresowani tematem.

    Może zamiast testów spróbować inną forme sprawdzenia wiedzy.... prezentacje na wybranych przez ucznia temat z obowiazującego na zajęciach zakresu? W liceach moze niech uczniowie lub jeden przygotuje zajęcia na jakis temat, np z historii o II wojnie światowej? Bo coś co nas interesuje sprawia nam większą przyjemność a co za tym idzie chetniej się tego uczymy. To samo z nauczycielami, jeśli każdego ocenia według sztywnego klucza w który wystarczy się wstrzelić, to nauczy nas tylko że tak samo możemy postępować w życiu skoro w szkole jest to premiowane dobrymi ocenami. Przy ocenianiu powinno się brać nie tylko faktyczną wiedze ale też indywidualne predyspozycje ucznia. Każdy jest inny, nie niszczmy tego....
    Szkoła przygotowuje do dorosłego życia.... w pewnym sensie się zgadzam... wyscig szczurów trwa w najlepsze już od najmłodszych lat, wpaja sie nam że musimy byc najlepsi nawet jeśli nie mamy do tego umiejetności, porównywanie siebie z innymi, dzielenie na lepszych i gorszych na podstawie nieobiektynych czynników.... witamy w XXI wieku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem szczerze - to, że się zgadzamy wcale mnie nie zaskakuje. Jestem natomiast bardzo ciekawa, jak odbierzesz jutrzejszy wpis - są w nim rzeczy, w którymi prawie każdy się zgodzi, ale są też rzeczy nieco bardziej kontrowersyjne.
      O tym, żeby tylko część przedmiotów była obowiązkowa, a reszta do wyboru nie pomyślałam, a to całkiem ciekawa idea. Myślę, że mogłoby to odnieść dobry skutek. Obecnie szkoła raczej zabija ciekawość świata, a takie rozwiązanie raczej by tę ciekawość potęgowało i pozwalało na rozwój.

      Usuń
  2. Czekam na jutrzejszy wpis, zobaczymy co tam dla nas przygotowałaś. Przy okazji zapraszam niedługo do siebie, gdzie porusze ciekawy temat nawiazujacy do pierwotnego tematu bloga ;)
    Dając dziecku częściowy choć wybór czego bedzie sie uczyć, spowodujemy ze bedzie się uczyć tego co go interesuje i co lubi. A wiec bedzie sie rozwijać nie dlatego ze stoi nad nim ktoś z batem, tylko dlatego że chce i to lubi.
    Tak myśle teraz ze taka zmiana dużo by zmieniła w ogólniakach, znikły by klasy profilowe, a powstały małe grupy jakby zainteresowań

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież często nawet decydując się na jakiś profil, młodzież nie jest pewna, czy to to. A głupio tak zmieniać po drugiej klasie... I takie myślenie powinno zostać zmienione. A żeby je zmienić trzeba wyrzucić klasy profilowane i wprowadzić obowiązek wybierania np. dwóch rozszerzonych przedmiotów, co roku nawet innych, jeśli ktoś by miał taki kaprys.

      Usuń
    2. to nie tyczy się tylko liceum, nawet ludzie wybierając studia nadal poszukują swojej drogi i nie wiedzą co chcą robic w życiu.
      Do minimum ograniczyc przedmioty obowiązkowe, 4-5 max a reszta do wyboru.
      Jak ktoś by chciał zmienić, tez nie powinno być problemu. Coś go nie interesuje, bądź przerasta, to idzie dalej, w ramach właśnie szukania swojego miejsca

      Usuń
    3. Maciek, czy masz na myśli: ja na biol-chemie? (Dlaczego ja w ogóle popełniłam taki błąd życiowy?) Jeszcze "za naszych czasów", zmiana klasy nie była taka trudna. Po ostatniej zmianie programowej, co do której mam bardzo mieszane uczucia (bo z jednej strony mniej zbędnych treści, z drugiej strony większa specjalizacja zdecydowanie za wcześnie) zmiana klasy jest praktycznie niemożliwa.
      To co proponujesz, jest ok tak na teraz. Natomiast celem długofalowym powinna być radykalna zmiana systemu edukacji. Ale o tym szerzej w jutrzejszym wpisie :)

      Usuń
    4. Andron, na studiach ludzie czasem siebie szukają, ale teoretycznie wybierają je świadomie i wiedzą, na co się decydują. Natomiast liceum... ruletka.

      Usuń