czwartek, 22 stycznia 2015

O systemie edukacji - część 2.

Tematyka reformy systemu edukacji zawsze była mi bliska. Długo jednak moje pomysły opierały się na łataniu obecnego systemu. Jednak pewna osoba, której będę za to do końca wdzięczna, pozwoliła mi uwierzyć, że całkowita zmiana jest możliwa. Dlatego też pomysły, które dzisiaj zaprezentuję, są nieco rewolucyjne.

Po pierwsze - uważam, że zinstytucjonalizowana edukacja powinna zaczynać się odpowiednio wcześnie, aby umożliwić wszystkim dzieciom prawidłową socjalizację. W instytucjach łatwiej jest zauważyć i przeciwdziałać wszelkim przejawom patologii, niż w rodzinie. Natomiast, jeśli dziecko przejdzie nieprawidłową socjalizację i następnie, w wieku sześciu czy siedmiu lat trafi do szkoły, to 1. nie będzie sobie radzić w niej dobrze, 2. szkoła nie będzie już w stanie w pełni naprawić tego, co poszło nie tak. Dlatego też mój pierwszy postulat to obowiązkowe żłobki i przedszkola. Obowiązkowe - również po to, aby nie pogłębiać przepaści pomiędzy biedniejszymi (którzy nie posyłają dzieci do żłobków i przedszkoli, gdyż często ich na to nie stać) a bogatymi.
Cóż jednak miałaby znaczyć ta prawidłowa socjalizacja? Przede wszystkim kształtowanie odpowiednich postaw i przekazywanie odpowiednich wartości. Uczciwość, szacunek dla innych, równość, sprawiedliwość społeczna, kreatywność, zaufanie do siebie.

Po drugie - sądzę, że system edukacji powinien stawiać na indywidualizm i pomoc w rozwoju. Jak tego dokonać?

1. Zwiększenie ilości nauczycieli w stosunku do uczniów. Nie będąc specjalistą, nie chcę podawać konkretnych liczb, ale uważam, że na jednego nauczyciela powinno przypadać co najmniej dwa razy mniej uczniów niż obecnie.

2. Zmiana systemu kształcenia nauczycieli. Nauczyciel powinien być przede wszystkim pedagogiem. Dopiero po ukończonych studiach pedagogicznych (bądź równocześnie) mógłby robić kurs dający uprawnienia do nauczania wybranego przedmiotu. Wiedza, jaką otrzymuje się po pięciu latach studiowania matematyki czy historii nie jest potrzebna do nauczania (tym bardziej, nie byłaby potrzebna w szkole według mojego pomysłu). Natomiast studia pedagogiczne dają człowiekowi ogrom znacznie bardziej przydatnej, w kształtowaniu młodych umysłów, wiedzy.

3. Całkowita zmiana programu nauczania. Jak już pisałam w poprzednim wpisie, obecnie zapycha się głowy młodych ludzi całkowicie nieprzydatnymi informacjami. I po co? W liceum musiałam nauczyć się wszystkich królów Polski. Dziś wiem tylko, kto był pierwszym, a kto ostatnim (tę wiedzę oczywiście miałam, zanim zostałam zmuszona do nauczenia się wszystkich). Natomiast gdyby interesował mnie którykolwiek pomiędzy nimi, mogłabym wejść chociażby na wikipedię, czy bardziej tradycyjnie - wypożyczyć książkę z biblioteki. Dziś wiedzę mamy na wyciągnięcie ręki i szkoła powinna się skupiać raczej na uczeniu, jak z tej wiedzy korzystać. Jak odróżniać informacje wartościowe od tych mniej wartościowych. Jak oceniać niezawodność źródła.
Nie postuluję całkowitej rezygnacji z przekazywania informacji. Uważam, że każdy powinien mieć jakieś podstawy z każdej dziedziny - ale podstawy, a nie nikomu nie potrzebne szczególiki. Jak coś takiego mogłoby wyglądać w praktyce? Na przykład przygotowywanie przez uczniów referatów na wybrane tematy. Wspieranie indywidualizmu uczniów, przekazywanie wiedzy i uczenie ważnych umiejętności w jednym.

4. Skupienie się na uczeniu umiejętności. Mam tu na myśli zarówno umiejętności interpersonalne, umiejętności skutecznego pozyskiwania informacji, umiejętności uczenia się, a także typowo praktyczne umiejętności - gotowanie, szycie, sprzątanie, naprawianie prostych urządzeń, składanie mebli. Tak, aby człowiek po skończeniu szkoły miał narzędzia do poradzenia sobie na świecie.

Nie zamierzam pisać, jak dokładnie powinny wyglądać szkoły, ile lat powinna trwać edukacja na jakim poziomie, gdyż - jak pisałam - nie jestem specjalistą. Sądzę jednak, że osoba posiadająca wiedzę specjalistyczną mogłaby na podstawie tych moich luźnych idei stworzyć dokładny plan reformy edukacji, tak aby szkoła była miejscem przyjaznym i umożliwiającym rozwój.
Pytanie tylko, czy taka zmiana jest możliwa bez zmiany całego systemu?

2 komentarze:

  1. Z większością się zgodzę, ale moje wątpliwości budzi chęć przeniesienia odpowiedzialności za socjalizacje dzieci z rodziny na instytucje. I to już od żłobków. Po takiej reformie rodzina zostanie praktycznie zmarginalizowana. Choć sam narzekam na formę jaką obecnie przyjmuje wychowanie w wielu rodzinach, daleko jestem od stwierdzenia że powinniśmy ograniczać jej role. Ciężko mi sobie wyobrazić takie funkcjonowanie rodzin, choć część rodziców z ulga przyjęła by konieczność oddania dziecka do żłobka i skupienie się na sobie samym i pogonią za czym tam chcą.
    Z drugiej strony takie podejście wyrówna szanse choć w części. Ma to swoje plusy i minusy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak podejrzewałam, że z tym właśnie nie będziesz się zgadzał. Myślę, że wynika to z różnicy w systemie wartości - rodzina nie zajmuje w moim systemie wartości wysokiego miejsca, co więcej uważam, że jest w społeczeństwie niepotrzebnie idealizowana (przez co, ludzie widząc, że ich rodzina nie jest idealna, załamują się, myśląc, że to ich wina, że nie potrafią stworzyć "właściwej" rodziny), a ograniczenie jej kompetencji mogłoby przynieść pozytywne skutki. Zdaję sobie natomiast sprawę z tego, że z takim światopoglądem jestem w mniejszości.

      Usuń